Idąc do kina bardzo często oczekujemy na to, że film, który zobaczymy nas poruszy, wzbudzi emocje zdecydowanie inne niż rozgoryczenie po końcowych napisach, jednak nie zawsze sięgamy po recenzję oczekując pewnego zaskoczenia, czego potem żałujemy. Dziś przedstawimy wam 4 polskie filmy, które zostały wyprodukowane w 2020 roku i są synonimami tandety, jak i bezguścia. Ten rok już się kończy, więc można się pokusić o pewne podsumowanie. Jedziemy!
Filmy romantyczne na Netflix – sprawdź co, warto obejrzeć w walentynki!
Erotica 2022
Szczerze mówiąc, to wielki policzek dla Netflixa, że przyłożył rękę do czegoś tak słabego. To miało być mocne uderzenie dla polskiej widowni i aż jest to [b]wstydem[/b] dla tej platformy, że osoby odpowiedzialne za ten projekt nie powiedziały reżyserce oraz scenarzystkom, żeby wycofały się z niektórych pomysłów.
To miał być film napisany przez kobiety dla kobiet, ale stał się pośmiewiskiem i raczej niespełnionymi [i]mokrymi snami[/] oraz pragnieniami seksualnymi, które imają się z rzeczywistością. Film przedstawia tak absurdalne sceny, że z pewnością nie jesteście sobie w stanie ich wyobrazić jak [b]spadające ptaki w liczbie kilkuset na przednią szybę samochodu[/b] totalnie nie wiadomo dlaczego. Koncepcją reżyserek było [b]przedstawienie kobiet żyjących w świecie patriarchatu[/b], ale takie "dzieło" z pewnością doda argumentów mężczyznom o [b]problemach emocjonalnych feministek i przerysowaniu rzeczywistości[/b]. Takimi dziełami na pewno nie wpłyną na zmianę otaczającej ich rzeczywistości.
Gwarantujemy wam, że oglądając ten film oraz sceny seksu, z pewnością wam się go odechce na wiele tygodni, bo jest to tak nieumiejętny film, że… no szkoda gadać.
Bad Boy
Patryk Vega jeszcze parę lat temu miał opinię zdolnego młodego reżysera. Dziś raczej jest to synonim kina zdemoralizowanego, prymitywnego i jego filmy od paru lat właśnie taki poziom prezentują. Abstrahując od poziomu "Polityki", po której reżyser przepraszał Bartłomieja Misiewicza za przedstawienie go w niezbyt dobrym świetle, to jeszcze parę ról zostało zagranych naprawdę dobrze. W "Bad Boyu" dostajemy sceny meczu piłkarskiego w którym zamiast profesjonalnych piłkarzy, którzy notabene się tam znajdują jak Kamil Grosicki i Sławomir Peszko, dostajemy [b]starszych mężczyzn z brzuszkami kompletnie nie posiadających żadnych umiejętności pilkarskich[/b].
Te "dzieło" tylko pogłębia desperację Vegi w [b]schlebianiu niskim instynktom[/b] i absolutnie nie zachęcamy do oglądania tego filmu, bo tylko stracicie prawie 2h waszego cennego życia. Aż szkoda, że w takim chłamie zagrali tacy aktorzy jak Maciej Stuhr czy Andrzej Grabowski…
Zenek
Sami do dziś nie wiemy dlaczego ten film powstał. Zenek Martyniuk, który jest liderem zespołu [b]DISCOPOLOWEGO[/b] doczekał się opowieści o swoim życiu. To niewiarygodne, że nie kręci się filmów o frontmanach poważnych zespołów, a na tapetę bierze się człowieka, który na każdym kroku się uśmiecha i [b]jest znany z piosenki o zielonych oczach oraz o Pszczółce Mai[/b]. W dodatku okazuje się, że jego życie na Podlasiu wcale [b]nie jest materiałem na film[/b], a też sceny takie jak porwanie syna Martyniuka zostały kompletnie [b]zmyślone[/b].
Film "Zenek" to chora ambicja Telewizji Polskiej, która przez ostatnie lata promując disco-polo liczyła na to, że stworzy historię człowieka, którego "Przez Twe oczy zielone" śpiewała prawie cała Polska, ale jednak to nie to. Film został zmasakrowany przez recenzentów i o jego słabej ocenie niech świadczy fakt, że już [b]2 miesiące po premierze kinowej trafił na platformę TVP VoD[/b]. Nie jest to najlepsza rekomendacja, lekko mówiąc.
Co prawda Krzysztof Czeczot odgrywający rolę "Zenka" zrobił to nieźle, ale [b]to nie jest historia na film[/b] i też nie widać w niej sznytu kinematograficznego, a raczej coś sklejanego [i]na chybcika[/i]. Film również nie jest wypełnioną muzyką zespołu "Akcent", a przecież powinno być jej co niemiara, a dostajemy [i]ciężkostrawnego kotleta[/i]. Aż niesamowite, że w tym filmie zagrał Jan Frycz, który miał przecież tak świetne notowania po zagraniu Daria w "Ślepnąc od świateł".
365 dni
To takie "soft-porno" na obliczenie dużych zysków z nastolatek, które miały ruszyć do kina. Blanka Lipińska, która napisała "365 dni", która lekko mówiąc ambitną książką nie jest doczekała się adaptacji swojego "dzieła", bo trudno to inaczej nazwać.
Film przedstawia losy Laury, która wyjeżdża na Sycylię zostawiając w Polsce chłopaka i poznaje na miejscu Massima, a w zasadzie porywa ją na 365 dni obiecując, że zwróci jej wolność jeżeli ta nie odwzajemni jego uczuć. Nie da się odnieść wrażenia, że to [b]tania podróbka[/b] "50 twarzy Greya" ale w zdecydowanie bardziej perwersyjnej odsłonie. Zamiast miłości dostajemy [b]papkę[/b] i sceny molestowania jak [b]wsadzenie ręki do majtek kobiecie na pokładzie samolotu[/b], które nie powinno być zachowaniem godnym naśladowania. Cóż, być może dla Blanki Lipińskiej, prawie 40-letniej singielki jest to rodzaj miłości, ale raczej jest to dzieło odpychające.
Obsada [b]nie jest powalająca na kolana[/b] i chyba dobrym podsumowaniem tego filmu będzie to, że zagrała w nim Natasza Urbańska znana z tego, że chciała robić wszystko, a i tak nie potrafi przebić się do świadomości opinii publicznej oraz niejaki Michele Morrone, który przed dostaniem głównej męskiej roli zagrał tylko w jednym włoskim serialu. Absolutny chłam i nie polecamy tego na wspólne wolne 2h z dziewczyną.
1 komentarz do tekstu “4 najgorsze polskie filmy wyprodukowane w 2020 roku”